Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nitosławskiego, którego niezmierne podobieństwo do Sylwana Horpińskiego odrazu uderzyło wszystkich. Zazwyczaj takie rysów podobieństwa najmocniej się czuć dają, gdy dwaj Sozye — nie znajdują się obok siebie. Tu, w jednym salonie, o kilka kroków od siebie można ich było porównywać, a niesłychana jednostajność rysów, ruchów, nawet wyrazu twarzy, uderzała wszystkich. Znamię maleńkie u dołu samego policzka obu nawet było wspólne.
Patrząc na nich, goście milczeli zdumieni. Pani domu, gdy hrabia się zbliżył, wiodąc za sobą p. Wacława, zmieszała się, w oczach panny Michaliny odmalował się przestrach jakiś. Mimowolne milczenie dosyć ożywiony salon na chwilę złowrogą ciszą przycisnęło.
Horpiński, zdaleka stojący, wpatrzył się w Nitosławskiego i — zbladł jak ściana. Panować umiał nad sobą, ale w tej chwili widać było, że całej siły musiał użyć, aby wrażenie niespodziane ukryć i namyślić się, co ma począć.
Czuł oczy wszystkich zwrócone na siebie. Chwilę zdało mu się, że najlepiej będzie wysunąć się i zniknąć, lecz zaledwie niedawno przybył — wyglądałoby to na ucieczkę, na strach jakiś. Musiał pozostać.
Nitosławski tymczasem, z całą wprawą człowieka bardzo obytego z towarzystwem, zagaił