Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nadeszła zima znowu i czwartkowe przyjęcia u Zawierskich rozpoczęły się obiadem i wieczorem, na który wszyscy dawni znajomi przyjaciele domu zbiegali się chętnie, bo wszyscy się tu czuli w atmosferze zdrowej, ożywiającej, życzliwej — pozbawionej tych miazmatów chorobliwych, które zatruwają obcowanie i rodzą niesnaski i kwasy.
Pani Zawierska i panna Michalina umiały zawsze zapobiedz wszelkiemu podrażnieniu, w zarodzie zabić plotkę złośliwą, zbliżać, jednać i łagodzić.
U nich też twarze można było spotykać wesołe, a ton rozmowy sprawiał wrażenie błogie, uspakajające.
Babunia była zdrowsza; drzwi jej cichego apartamenciku zamknęły się teraz, pozostała sama ze swą lektorką — a Misia tylko wbiegała do niej czasem zdać sprawę z tego, co się działo u nich, przyklękała przy kanapce, poszeptała, uśmiechnęła się staruszce i wracała do gości.