Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz, żeby romans chłopski tak go dalece obowiązywał, żeby miał takim kosztem dziecko wyposażać, to zdaje mi się nieprawdopodobnem. Nie! nie!
— Mówiłem wam — przerwał Wacław — ojciec mój, był nadzwyczaj sumiennym. Ludzie powiadają, że choć ślub był nieważny i nieformalny — lecz zawsze narzucał mu pewne obowiązki.
A tu, tak nadzwyczajne podobieństwo do nas, do mnie, aż do tego znamienia z lewej strony.
Nitosławski poruszył ramionami niecierpliwie.
Wtem inni goście otoczyli kanapkę. Niektórzy wkładali już rękawiczki i chcieli odchodzić, inni chartreuzą z panem Wacławem jeszcze kieliszki potrącali — inni wychwalali przyjęcie i gospodarza.
Pan Wacław musiał wstać, wmieszać się w rozmowę — i zostawił hrabiego Antoniego na kanapce, bo ten nie rad był po jedzeniu się ruszać i potrzebował odpoczynku dla dygestyi.
Wesoło żartowano jeszcze, osnuwając nowe zabaw plany. Młodzież chciała dla pań wyprawić bal kostiumowy; usiłowano na jednego z gospodarzy zaprosić Nitosławskiego, który nie odmawiał.
Powoli jednak rozchodzili się goście, pozostali tylko krótko na pobojowisku: gospodarz, hr. Antoni i dwaj pasożyci. Chudy Salvator zbierał się do odwrotu, a Lurski poddawał myśl wypicia tu jeszcze herbaty z cytryną.