Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdawało oznajmywać, iż Horpiński był na drodze do kraju, ale tygodnie upływały, a ani on, ani wiadomość o nim nie przyszła żadna. Wojtek, pomimo, że mu dawno wypadało być w Zaborowie, ociągał się z temi smutnemi odwiedzinami.
Naostatek interes jakiś bytności jego wymagał nagle; został zmuszony się tam stawić, choć z bólem w sercu. Wiedział, że pocieszającego nic go nie spotka.
Oprócz żałoby, w którą służba była ubrana, nic się tu nie zmieniło.
Naprzeciw gościa wyszedł, wyświeżony, z batystową chusteczką w ręku, z twarzą białą, sztywny baron i przyjął go z przesadną, nadzwyczajną grzecznością. Szczęśliwego nowożeńca trudno w nim odgadnąć było. Po chwilce rozmowy z westchnieniem oznajmił gospodarz Wierzbięcie, iż żona jego była ciągle jeszcze cierpiącą, że śmierć matki wywarła na niej tak bolesne wrażenie, iż dotąd niczem przeciwko niemu niepodobna było oddziałać.
Życzył sobie koniecznie namówić ją, aby z nim wyjechała dla rozerwania się, naprzód do Wiednia, do ojca, potem do Włoch. Wiele rachował na tę podróż.
Oprócz smutku na młodym baronie widać było niezmierne znudzenie. Nawykły do innego trybu życia, do ruchu, do rozrywek, do gwaru, do