Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

we drzwiach stojąc, w bok podparta, plotła coś o gospodarstwie — spytał jej nagłe Sylwan.
— A cóż, stara! Tobie tu teraz tęskno będzie! Wrócić-by ci na stare śmieciska?
— Do czego! do kogo? — szeptała obojętnie, dźwigając ramionami. — Ja tam ze swoich już nie znajdę żywej duszy.
Łzy otarła fartuchem.
— Co innego parobcy — rzekła — tym się tęskni do swoich... a mnie? I mogił już nie znajdę.
Zaczęła płakać rzewnie.
— Cóż zrobić z Horpynką? — dodał, wymijając, Sylwan.
— Albo ja wiem — poczęła Tatiana — nieboszczka inaczej z nią myślała... ale prędko sobie myśli te wybiła z głowy — a sierota pozostała, do lepszego bytu nawykła. Jak ją tu teraz na głód i pracę wyrzucić! To się biedactwo zamęczy.
— Przecież-bym jej wiano dobre dał — odparł Sylwan — a dziewczę dorasta i parobka sobie znajdzie.
Zamilkła Tatiana, głową poruszając tylko z jakąś wątpliwością.
I Sylwan się zadumał. Coś przecie postanowić było potrzeba. Nazajutrz zaczepił Tatianę znowu, ale się okazało, że ona też do dziewczyny się przywiązała. Porzucić ją było jej żal, za nią iść