Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Uśmiechała się podróż do Włoch Sylwanowi, chociaż takiego pieszczenia siebie i dogadzania słabości niemal się wstydził. Nim ją mógł przedsiąwziąć jednakże musiał wprzód obmyśleć coś i postanowić o losie tych ludzi, którzy matce do ostatniej służyli godziny. Tu ich pozostawić, na tem wygnaniu, które celu nie miało — nie było podobna; sprzedawać Rusinowego Dworu, dla pamięci matki nie chciał, służby tu trzymać się nie godziło. Należało poświęcić coś i powrócić ich tej ziemi, z której wyszli i na której żyć byli przeznaczeni.
O parobków się nie troszczył — gdyby raz ich odprawił i dał im za co ręce zaczepić — sądził, iż poszliby chętnie. Pynia, wyposażona, tak mu się zdawało, chętnie-by też wróciła na Ukrainę; co do starej Tatiany — miał wątpliwość — przeżyła z nimi lat tyle, a człowiek jeżeli się nie przywiązuje to znałogowuje i nawyka.
Jednego dnia, gdy siedział w ganku, a Tatiana,