tek rozpowiadał chętnie to wszystko, co go w jej oczach podnosić mogło.
W początkach, mówiąc o Horpińskim, o jego położeniu, Wierzbięta się ograniczał ogólnikami; powoli jednak, gdy spostrzegł, że panna wiedziała lub odgadywała więcej, niż sądził — przyszło do poufnych zwierzeń.
Wojtek nie ukrywał przed nią, iż — dziwak ten dla matki chciał się wyrzec świata, do którego był stworzony i w którym młodość spędził. Miał nadzieję zapobiedz temu, ale rachował też na pomoc panny Michaliny.
— Pani masz nad nim wielką władzę — mówił w końcu — potrzeba jej użyć na to, aby go od niedorzecznego rozpaczliwego odwieść kroku.
— Ale jakże się to da dokonać? — pytała Michalina. — Pan się mylisz, przyznając mi jakąś siłę: p. Sylwan jest w postanowieniach energiczny i wpłynąć na niego trudno.
— Wprost i otwarcie chcieć to czynić — odparł Wojtek — byłoby niezręcznem, i — bezskutecznem, ale sądzę, że są poboczne środki... Nie trzeba mu się tam dać zasiedzieć, należy go tu przyciągnąć, zmusić do niezrywania z nami.
— W jaki sposób? — pytała Michalina.
— Niech go pani wezwie do narady w interesach — mówił Wierzbięta — niech mu pani zresztą napisze, iż ja go zdradziłem, — wyznając, iż się
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/145
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.