Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było ciekawe. Tatiana nauczyła ją, że powinna była w rękę go pocałować, gdy przybędzie, i pięknie mu służyć. Horpyna też szeptała wychowance, iż pana tego musiała kochać, bo on być miał jej opiekunem. Częste wspomnienia o Sylwanie podrażniły dziecięcą ciekawość: oczekiwała go niecierpliwie. Wyobrażała sobie poważnym i niemłodym — obawiała się trochę.
Gdy Sylwan wjechał w podwórze i wprost do swej izby wbiegł, aby się przebrać, Horpynki nie było na dziedzińcu. Zobaczyła go dopiero, gdy przebrany w prostą odzież przyszedł do matki.
Pynia stała drżąca we drzwiach alkierza, ładna jak obrazek z życia ukraińskiego.
Matka rozpłakała się, ściskając syna — jak zawsze, trzymała go w objęciach długo — a gdy Sylwan podniósłszy głowę, zobaczył to niebywałe zjawisko — zdumiał się bardzo.
Matka mu nigdy ani wspomniała o tem, aby swą służbę powiększyć chciała. Nie domyślał się, że dziewczynina była Ukrainką, sądził, że ją tylko tak ustrojono, wziąwszy gdzieś w okolicy. Uśmiechnął się, wskazując matce na Pynię.
— Jakże to dobrze, matusiu — odezwał się — żeście sobie służankę znaleźli — i jeszcze ją tak poukraińsku ślicznie ustroili! Dawno wam tego było potrzeba... Szczebiotanie młode nieraz wam smutne myśli rozpędzi.