Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale zkądże się ona tu wzięła?
Pynia zarumieniła się, fartuszek do ust podniosła, główkę spuściła trochę, a zpod oka spoglądała na przybysza.
— Harasym ją przywiózł z pod Humania, tę biedną sierotkę — odezwała się matka.
— Jakże rozumnie zrobił! — zawołał Sylwan. Oddawna było potrzeba się postarać o taką wychowankę dla ciebie, matko; przynajmniej nie zawsze samą będziesz.
Stara się ożywiła, nie chciała jednak, mówiąc o Pyni i chwaląc ją, aby dziewczę to słyszało.
— Idź do Tatiany — szepnęła, zwracając się do niej.
Pynia pierzchnęła natychmiast z żywością dziecka, ale oglądając się zalotnie poza siebie.
— Nieprawdaż — mówiła dalej matka — że ona wyrośnie na śliczne dziewczę? A nie uwierzysz: na takie dziecko — co to za rozum, pamięć, spryt i do wszystkiego zdolność!
Sylwan słuchał z zajęciem.
— Doskonałą, poczciwą miał myśl Harasym, za którą mu podziękować muszę — odezwał się, całując rękę matki. — Wychowajcie ją — postaramy się o to, aby na świecie później źle jej nie było.
Syn znalazł matkę wpływem tego dziewczęcia, jak mu się zdawało, bardzo szczęśliwie zmienioną, spokojniejszą, zajętą niem — weselszą.