Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwolna ona tu niemal panować i rozkazywać zaczynała — wszystko jej prawie wolno było.
Horpyna przypatrywała się jej pilno, chcąc ją mieć i piękną — i rozumną i dobrą. Zapowiedziała Tatianie, namyśliwszy się — aby, gdy Sylwan przyjedzie, nie wyrwało się jej z ust to, że Pynię przywieziono z myślą, aby kiedyś jemu była przeznaczoną. Czuła stara matka, że narzucone nigdy nie jest pożądanem; chciała, aby on sam się później rozmiłował w niej — i zapragnął. Zdawało się jej to możliwem, koniecznem. Tymczasem ciekawą była, jakie wrażenie dzieweczka uczyni na Sylwanie.
Ładna była, roztropna, żywa, i ten rodzaj instynktowej zalotności niewieściej, która się budzi często bardzo zawczasu w dziewczętach, już jej nie był obcy. Ustrojona, przeglądała się w lusterku lub wiadrze wody, przypinała sobie jesienne kwiatki... a gdy ją starzy parobcy chwalili z urody — śmiała się szczęśliwa.
Głosik miała ptaszęcy, którym tęskne dumki nuciła — tak ślicznie, że jej wszyscy chętnie długo w milczeniu się przysłuchiwali.
Pynia była już od kilku tygodni na Rusinowym Dworze i zupełnie się z życiem tutejszem oswoiła — gdy Sylwan po długiej niebytności nadjechał.
Dziewczę wiedziało, że się go spodziewano,