Następnych dni obie kobiety zajmowały się więcej Pynią, niż gospodarstwem. Obaj parobcy również tym przybyszem byli rozradowani i przypatrywali się dziewczęciu z rozrzewnieniem — potrząsając głowami: przyniosła im z sobą wspomnienie Ukrainy, głos ich domowy. Dogadzano i służono Pyni, zamiast ją do posług używać, aż sama się musiała do roboty narzucić, aby pokazać, że się na coś przydała. Dopieroż uniesienie było niezmierne, gdy, zręczna i silna, zaczęła biegać, nosić, zwijać się i wśród śmiechu gospodarzyć.
W tej pustyni, otoczeni obcemi wszyscy mieszkańcy Rusinowego Dworu odżyli z łaski kropli młodości, która na nich spadła, jak z nieba; najwidoczniejszą jednak była zmiana w starej Horpynie, która daleko weselszą była, a gdy podawnemu zasiadała nucić, zawodzić i płakać — dosyć było, aby dziewczę przybiegło: natychmiast łzy osychały i zaczynało się wesołe szczebiotanie.
Pynia zpoczątku tęskniła za swoją wioską, w której była biedną i często głodną sierotą, a pracować musiała od świtu do nocy; ale powoli przywykała do nowego bytu, oswoiła się z nim — i dziecinna wesołość wróciła. Stroje, wygody, pieszczoty, słodkie słowa — nie dawały myśleć o przeszłości.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/230
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.