Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Horpynie myśl pierwsza, po rozwadze — nie zdała się śmieszną i dziwaczną. Starała się więc codzień poddawać jej coś, aby nie zraziła się do przyjęcia sierotki. Kłopotała się tylko stara, by Harasym dobry wybór uczynił, żeby i krasiwą i roztropną i z poczciwego gniazda przywiózł dziewczynę.
Ale na starego, przebiegłego Ukraińca zdać się było można. Prosty człowiek miał bystre oko i instynkt nadzwyczaj trafny, jak dzikie źwierzęta węch czasem miewają.
Po wyjeździe starego posłańca liczono dnie, tygodnie, godziny niemal, z najżywszą niecierpliwością wyglądając jego powrotu.
Codzień Horpyna mówiła o nim z Tatianą. Stara sługa miała i rachuby i poczucia — oznaczała dnie, tłómaczyła zwłoki, ale cztery całe tygodnie upłynęły, nim się biedka Harasyma zjawiła znowu we wrotach.
Tatiana wybiegła, jak stała, aby zobaczyć, czy wiózł z sobą — ową pożądaną zdobycz, i rozradowała się niezmiernie, gdy zpod boku Harasymowi wyjrzała ciekawa, roztropna główka dziewczęcia wyrostka.
Rysów zdaleka dojrzeć nie było można, ale stara, nie czekając, pobiegła ku stajni, silnemi rękami pochwyciła dziewczyninę, trochę wylękłą,