Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łowały pochwycić, co się wkoło działo — bo wszystko ją zajmowało jeszcze.
Zwykle Misia albo pani Zawierska siadała najbliżej, aby w potrzebie niedosłyszanego coś wytłómaczyć.
Na stoliku przyćmiona lampa musiała cały salonik oświecać — bo wielkiego światła nie znosiły osłabione oczy.
Zasiadano dokoła, a gdy babunia zażądała kogoś mieć bliżej, robiono mu miejsce. Każdy coś przynosił z sobą: opowiadanie jakieś, wiadomość z dziennika, postrzeżenie, plotkę niewinną. Niekiedy czytywano coś niedługiego, bo staruszka interessowała się literaturą. Znała dobrze dawniej Niemcewicza i wielu innych poetów, Karpińskiego umiała coś na pamięć, Kniaźnina smutnego końca nie mogła dosyć opłakać.
Niekiedy sama ona coś ze swych wspomnień wydobywała. Ale ile razy się to trafiało, znając do starości, iż się ona powtarzać lubi, kasztelanowa naprzód troskliwie dopytywała: czy już nie opowiadała dawniej?... Bała się znudzić. Byłto rodzaj kokieteryi umysłowej, aby się nie wydawać starą.
Choć ton i nastrój rozmowy był tu zawsze poważnym, nie przechodził jednak nigdy w smutny; uśmiechano się chętnie.
Wieczór z herbatą, którą roznoszono, podając