Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie była to miłość taka, jaką w młodości goreją serca, gdy im zmysłowe wrażenia przygrywają; nie była to namiętność ale pociąg niezwyciężony ku istocie wyjątkowej. Zajęcie się nią zwiększała myśl smutna, natrętna: jaki los spotkać może tę kobietę w przyszłości?... Nie widział nikogo dokoła, coby jej był godnym; rodzina, matka musiała ją wydać za mąż — było to w porządku rzeczy, było koniecznością — ale za kogo?
Horpiński ubolewał zawczasu i gubił się w przypuszczeniach wyboru, jaki ona uczynić mogła, zmuszona wkońcu wybierać. Tak łatwo się było omylić.
Z każdym dniem prawie sympatya dla panny Michaliny w nim rosła, stawała się jedną z myśli obrotowych jego życia; lecz Sylwan nie widział w niej dla siebie niebezpieczeństwa.
Złudzeniom nie poddawał się żadnym, nie spodziewał się niczego.
Z drugiej strony panna Michalina z równem zajęciem przypatrywała się, badała — usiłowała odgadnąć tego człowieka, który się jej wydawał wyższym z wielu względów od otaczających ją.
Mogła z nim mówić o wszystkiem; rozumiał ją zawsze, odgadywał — myśli ich harmonizowały z sobą.
Ta była różnica w ich zapatrywaniu się na świat, że ona cieszyła się tem, co miała; on był