Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
91

czał, pan Czarniecki się niecierpliwił, aż mu wargi drżały.
— Co tu myśleć, co tu radzić, — wołał głośno, — co się stało to się stało, nam bić się i po wszystkiem.
— Nie, nie, panie Pietrze, — kochana gorączko, — przerwał Kordecki, — naprzód musiemy wszystkie środki ocalenia ich wyczerpać. Mówicie, że szwed nie odważy się na nich nastąpić, a czemużby to? alboż mało ślachty powieszał i postrzelał, alboż mało pościnał kapłanów i złupił kościołów? Nie świętość go wstrzyma pewnie. A drogie to nam życie i musiemy ich oszczędzać, aby niepotrzebnie nie padli ofiarą. Dzień i drugi zdaniem wszystkich, szwedzi podsuwając się nic nam bardzo złego uczynić nie mogą; działa nasze skoro się z konieczności odezwą, poprawią to, i odepchną ich znowu.. Tym czasem starajmy się ich ocalić.
Pan Czarniecki usunął się milczący, włożył ręce w kieszeń i odszedł na stronę. — Zamojski perorował, dowodząc potrzeby, żeby go puszczono dla traktowania, ale na to zgody nie było, i ślachta okrzyknęła.
— To być nie może panie Mieczniku, ca-