Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
92

łość i bezpieczeństwo klasztoru nie pozwalają i my nie pozwalamy!
— Ani ja, — rzekł przeor powolnie, — z Bożą, pomocą damy sobie rady i bez tego; jutro wyślemy kogo dla rozmowy — upamięta się Miller. A z resztą w mocy to Chrystusowéj — co będzie to będzie, wyczerpiemy wprzód sposoby ratowania ich, a potém zrobim co powinność każe.
Ledwie tych słów kończył, wysforował się pan Płaza, jeden ze ślachty schronionéj w twierdzy, na którego twarzy malowało się dziwne wysilenie; widać było, że z czemś wystąpił na co mu nie łatwo przyszło się zdobyć; i z wielkiem pomięszaniem począł.
— Za pozwoleniem Waszéj przewielebności, to więc, widzę, że o zdaniu się niéma mowy?
— Jakto, o zdaniu? — spytał przeor. —
— Bo jest nas tu wielu, — kończył trochę ośmielony Płaza, — cośmy téj myśli, że inaczéj nie będzie tylko potrzeba zdać się szwedowi i łaski jego prosić. Co to już darmo bronić czego obronić niepodobna! Nieszczęście! król nas opuścił, uciekli wszyscy, Chan nawet rewokował traktaty, nie wojować nam z losem, le-