tulałby się człowiek tak za młodu, gdy za ś. p. Zygmunta III, szliśmy pod Smoleńsk.
— Byłeś ojcze pod Smoleńskiem?
— A jakże, byłem, i jeszcze noszę pamiątkę bojarzyna co mnie skubnął przez głowę, a com mu z nasypką oddał; — no! a ktoby to powiedział że się z szablą uwijało niezgorzéj! teraz tylko z różańcem. Ależ to wam nie zimno?
Uśmiechnął się Krzysztoporski.
— Myślicie? mnie gorąco.
— To chyba choroba, bo na dworze wiatr ostry; mam pod habitem kożuszynę, a czuję go dobrze.
— A ja wcale nic.
— Cóż to wam panie Mikołaju?
Krzysztoporski zwrócił oczy na światełko z izdebki Lassoty, wlepił je i westchnąwszy poszedł daléj, ale wróciwszy do miejsca, stanął.
— Wiecie, ojcze Ignacy, — rzekł, że mi w życiu dwa razy tylko było zimno.
— No, i kiedyż to? rad rozmowie spytał Mielecki.
— Tobie ojcze toby się to mówić niepowinno, — z gorzkim śmiechem, rzekł slachcic.
— A dla czegoż?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/50
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
50