Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
49

twierdza, rzekłbyś, wisiała z niemi w czarnych obłokach.
Straże ponuro, posępnie, smutne odzywały się z hasłem pobożném; jedne wołały:
— Ratuj Maryjo — drugie im odpowiadały pobożném: memento mori: pamiętaj na śmierć... I jakby klasztor był ogromnym katafalkiem, a wszyscy stali u łoża konającego, lub nad trumną zmarłego, tak było smutno i straszno.
Xiądz Mielecki modlił się, modlił, z pod oka coraz spójrzał na towarzysza, a Boga prosił żeby go uspokoił. Bo tam w téj nagiéj i niemającéj chłodu piersi, widocznie ogień jakiś gorzał namiętny, choć głowę już przypruszyła siwizna.
Ta namiętność tak gwałtowna, zagadką była dla xiędza Mieleckiego.
Skończywszy modlitwy, niewytrwał stary żołnierz, rozpoczął rozmowę westchnieniem naprzód, którego nieusłyszał Krzysztoporski. Zakaszlał zakonnik, i drugi raz westchnął głosniéj; i tego nieuważał ciągle przechadzką zajęty ślachcic; jaż nareszcie ojciec Ignacy powstał i kaptur zasuwając na głowę, okrytą czapeczką, odezwał się:
— Starość nie radość, panie Mikołaju, nieo-