— To ona! to ona! — dziko oglądając się powtarzał ślachcic zdumiony.
— Tak, to ja, żona dwóch mężów, zła matka, zła żona, zła córka, grzesznica... Wielem ci winna, wiele! Tyś mi był tyranem, ale niewola u ciebie upamiętała szaloną. I gdy przyszła chwila oswobodzenia, znalazła mnie gotową do pokuty... widzisz pokutę... Szalona w życiu, postanowiłam szaleństwo okazywać do śmierci i być pośmiewiskiem ludzi, niepamiętna w dostatkach na nędzę, postanowiłam jéj skosztować i wypić ją do dna, roskosznisia zabiłam ciało zalotnicy głodem i włosiennicą! Niegodna żona wyrzekłam się świata, rodziny, aby siebie ukarać a Boga przebłagać: nie mam domu, schronienia, dachu, co dzień napraszam się śmierci... Widać pokuta nie skończona jeszcze.... Bóg do siebie wziąć mnie nie chce.
O! szaleliśmy panie Mikołaju... kiedyż to i tobie przyjdzie opamiętanie!
— Idź sobie! idź sobie precz! — zawołał Krzysztoporski stłumionym głosem... — czego mnie prześladujesz? To głos twój, a postać straszna inna... idź maro!
— Nie mara jestem! nie! żywa żona twoja, pokutnica u świętych progów! Mikołaju! wiecz-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/238
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
238