Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
202

branych, woląc życie mizerne strachem przedłużyć, niż żyć na łonie Bożém i w pamięci ludzkiéj. Coż za dziwny objął was przestrach? Nie jest-li to najwyższém szczęściem poledz w obronie wiary i kraju? Idźcie jeśli chcecie, wstyd wasz ukryć, myśląc że losu z ręki Bożéj wyznaczonego unikniecie... idźcie i płaczcie nad słabością waszą...
Ale po tych kilku słowach, nowy duch w nich wstąpił: zawstydzeni, zagrzani, ruszać się, rozbiegać na stanowiska poczęli, i odważnie dotrwali w boju. Dzień ten ze wszech miar szczęśliwym był zresztą dla oblężonych. Kule szwedów, czy to że się już byli przejęli mniemanemi czarami mnichów i źle je kierowali, czy cudem łaski Bożéj, ciągle leciały po nad mury, lub padały w podworce i trzech tylko ludzi ubiły. Ogień zaś twierdzy był przeciwnie nadzwyczaj trafny.
Ciągle na myśli mając owe czary, ciągle o nich prawiąc, obawiając się ich coraz mocniéj, szwedzi nieopatrznie, tchórzliwie, przymusem tylko działali. Na baterji północno-wschodniéj z pośpiechu czy z nieopatrzności proch rozsypany pięciu puszkarzom oczy wysmalił, a Cekwart stojący przed nią, w téjże chwili z działa ubity został. Wypadek ten gorzéj jeszcze ich potrwo-