Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
201

Ale na ten raz przynajmniéj załoga ducha niepotrzebowała, nabrała go spoczynkiem, wlał widok szubienicy oburzenie, rozgrzewały się serca ciągłém zapatrywaniem na niezmordowane męztwo Kordeckiego.
I dzień to nie był bez ofiar, niestety! Jak gdyby wszystko miało być cudowném w tém oblężeniu pamiętném, nawet kule rażące ludzi w twierdzy, zdawały się ręką niewidzialną skierowane, ku jakimś niepojętym celom. Wprzód jeszcze czterech Janów, (między niemi Jan czyli Janasz Węgrzyn) padli od kul szwedzkich; dnia tego trzech znowu młodzieży imieniem Janów działa nieprzyjacielskie położyły trupem. Któś to postrzegł i uwagę zrobił, aż co było Janów na murze zbiegać poczęło, a że to imie u nas pospolite, znalazło się dosyć przepłoszonych. Dano znać Kordeckiemu, wyszedł spiesznie, znalazł w podworcu jeszcze owych wylękłych Janów, nie wiedzących co począć z sobą: zbliżył się do nich i spytał:
— Czegoście to z murów zeszli, kochani bracia? Żaden do strachu przyznać się nie śmiał.
— Wiém, — kończył powolnie, wiém że bojaźń was ogarnęła! Zamiast zazdrościć korony Janów męczenników, wy unikacie śmierci wy-