Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
133

Do wieczerzy wszyscy zasiedli milczący.
Po chwili xiąże Hesski znów obojętnie mruknął.
— Powiedz no mi generale, czy istotnie myślisz tych dwóch zakonników powieszać?
— A czemuż niemiałbym tego zrobić?
— Możesz, to pewna, ale do czego się to przyda?
— Ha! zobaczemy.
— Tylu polaków niechętnych mamy z sobą, są to sprzymierzeńcy siłą pędzeni tylko, cóż będzie potém?
— Albo się to ich lękamy!!
— Lękamy? nie zapewne, ale trochę przecie oszczędzać ich nie zawadzi.
Miller ramionami tylko ruszył.
— To gawiedź przelękła; którą strachem prowadzić potrzeba, poznają że szwed nie przebacza.
— O tém już wiedzą podobno.
Rozmowa się urwała, i nikt już więcéj nie przemówił za zakonnikami.
W obozie polskim, który szwedzkim był otoczony, bo Miller swoim pomocnikom nie wierzył, wielkie wrażenie zrobiła przyniesiona wiadomość o wyroku śmierci, zapadłym na mnichów