Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
132

przeor zechce się z murów widowisku przypatrzeć, zbliżyć ją do twierdzy.
Jakkolwiek Wejhard stale potakiwał i podmuchywał Millerowi najgwałtowniejsze środki, i ten także miał za skuteczniejszy nad inne, sądząc że Jasna-Góra upokorzyć się musi, ocalając swe dzieci poddaniem i on nawet w obec wszystkich nie śmiał ust otworzyć, tak widocznie ten wyrok śmierci wypiętnował się oburzeniem na twarzach przytomnych. Po oddaleniu się mnichów, pierwszy xiąże Hesski odezwał się od niechcenia.
— Tym sposobem nie zrobiemy tu przyjaciół dla Karola Gustawa.
— A w dodatku, będzie to — dodał przechadzając się Sadowski — złamaniem wyraźnych obietnic króla, bo uniwersały zaręczają bezpieczeństwo osób...
— Tylko nie buntowników! — podchwycił Miller.
— To są kapłani, — rzekł xiąźe Hesski, ale zresztą, rób sobie generale co ci się podoba.
Wejhard milczał, szukał w nim sprzymierzeńca Miller, ale zgrabny hrabia, jak ujrzał, że wiatr z innéj strony, wynalazłszy pilny powód jakiś, zakręcił się i uszedł.