Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom II.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
134

Częstochowskich. Wieczorem przyszli potwierdzając ją półkownicy z namiotu Millera, którzy byli świadkami jego gniewu i groźby.
Już i tak fiziognomja obozu polaków połączonych ze szwedami, którzy nic wprawdzie nie działali, bo się od współuczestnictwa w tém oblężeniu wymówili z góry, ale zmuszeni byli towarzyszyć oblegającym, nie wesoła była i wcale nie raźna. Stali oni nieczynni, sercem wiedzeni gdzieindziéj; cześć Matki Boskiéj zmuszała ich ująć się za nią, siła nie dozwalała; potrzeba było milczeć z założonemi rękoma, patrzeć na zuchwałe targanie się ludzi obcéj wiary i z duszą zranioną boleć a nie ruszać krokiem. Dnie długie spędzali na bezczynnych narzekaniach, na domysłach, na obwinianiu wzajemném, na kłótniach i wyrzutach czynionych starszyznie, na którą całą biedę zwalono. Jedni ciągle mieli na ustach jakieś uniewiniające ich przyczyny przejścia do szwedów, bo czuli się winnemi; drudzy zagłuszyć pragnąc głos sumienia w sobie, hulali szalenie a smutnie; inni w milczeniu posępnem, z głowy spuszczonemi, poglądali obojętnie na wszystko co ich otaczało. Mała garść w szwedach widziała zbawienie Polski. Lecz byli i tacy co tylko liczbą przemożeni, za