rzucił okiem na kramiki, które zewsząd przypierały do murów i bastjonów, na poprzylepiane drewniane zewnątrz przybudówki i kletki drewniane, na szopy i domki rozsiane na pochyłości góry ku jéj podnożom i rozpatrzywszy się odezwał do Przeora wskazując na nie.
— A co, ojcze kochany! potrzebaby to nie wahając się poświęcić.
— Co? — zapytał xiądz Kordecki.
— Kramiki i wszystkie bliższe drewniane budowle, — dokończył pan Piotr, — będzie w nich nieprzyjaciel szukał przytułku i schronienia, ułatwi mu się podkradanie pod mury. Gdyby tylko na ogrzanie się nawet służyć miało, i tak zniszczyć potrzeba; niech marznie. Co jest dachów, pod któreby się mógł schronić, wszystko to z dymembym puścił nim przyjdzie.
— Tak! tak, — podchwycił nieco zawstydzony Zamojski, że piérwszy téj uwagi nie uczynił. — Wyrwał mi to z ust pan Czarniecki. Rzeczą jest niezbędną; według wszelkich prawideł sztuki strategicznéj, kletki te pozostać tu nie powinny.
Kordecki westchnął.
— Ale to biédnych ludzi schronienia i chle-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kordecki tom I.djvu/150
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.