Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tliwości była poważną bardzo — a stan jej panieński i położenie w cudzym domu, nieżonatego człowieka, czyniło ją nader surową na każde swobodne słowo.
Zmieszała się panna Balbina widząc przybywającego obcego młodzieńca, w którym się domyśliła i poznała zdala widzianego gdzieś na chwilę Marszałkowicza. Z rana arędarz ze wsi na ucho jej przywiózł wieść krążącą po sąsiedztwie, która ją zgorszyła niezmiernie i lice jej rumieńcem wstydu okryła. W pierwszej więc chwili nie wiedziała nawet jak się znaleść w obec takiego zbrodniarza, którego że Skalski do domu wprowadzał, miała mu straszliwie za złe. Pomiarkowała jednak że nie będąc jeszcze całkowitą gospodynią domu, tylko jej zastępczynią, musiała to ścierpieć i wpadła na myśl szczęśliwą zupełnego ignorowania wypadków: to ją uratowało.
Skalski zaprezentował Marszałkowicza i poprosił o jedzenie. Dzieci z panną Balbiną wyszły. Tymczasem zawołał zaraz o bryczkę i konie — i Bernarda w ganku siedzącego zostawiwszy, sam poszedł dla narady z guwernantką.
Co tam między nim a surową moralności obserwatorką zaszło — nie wiemy, lecz Skalski powróciwszy uczynił wniosek by zmęczony Bernard poszedł do gościnnego pokoju i tam sobie spoczął do powrotu gospodarza, który mu jedzenie i herbaty przysłać obiecał.
Dla Bernarda nic nie mogło być pożądańszego nad tę chwilę spoczynku po bezsenności całonocnej i jeździe. Ruszył zaraz do owego pokoju gościnnego, w którym w prawdzie schła mięta i rumianek, ale to sprzątnięto zaraz i przyjemna tylko woń po nich została, dla orzeźwienia młodzieńca.
Tu rzucił się na sofkę Bernard. Nie wiedział sam co mu jeść dano i czy jadł nawet, chociaż łapczywie się nakarmił, potem jak stał, a raczej jak siedział zasnął na sofie i przetrwał tak do północy, to jest