Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wolno w uniwersytecie obrać przedmiot jaki zechcesz. Rok tam zabawisz — na to nie ma odpowiedzi, nie może być wymówki, znasz mnie — to moje pierwsze i ostatnie słowo...
Nie oczekując nawet odpowiedzi, marszałkowa ruszyła się z miejsca na którem stała, chwyciła za dzwonek i uderzyła w niego mocno. Drzwi od sieni otworzyły się prawie natychmiast, wszedł Mikołaj stary.
Jakkolwiek wzburzona, pani Znińska dosyć spokojnym głosem odezwała się do niego:
— Pan Bernard wyjeżdża jutro na czas dłuższy, proszę, aby dla niego do drogi było wszystko gotowem.
Jeżeli jesteś zdrów, czujesz się na siłach, pojedziesz z nim.
Mikołaj się skłonił
— Jutro? — zapytał.
— Tak jest, jutro rano wypadła potrzeba — dodała marszałkowa — należy wszystko przygotować do rana...
Bernard milczał
Zdawało się, że wobec energii z jaką matka postąpiła, stracił wszelką przytomność i siłę. Mikołaj stał jeszcze, spoglądając na panią i syna, gdy nareszcie Bernard słabym głosem się odezwał:
— Mama pozwoli mi z sobą pomówić o tem jeszcze...
— Mówić możemy — odrzekła marszałkowa — ale Mikołaj niech się pakuje do drogi. — Dała mu znak, ażeby wyszedł i stary sługa, jak zwykle, ustąpił.
Bernard odszedł od komina powoli.
— Nie jestem już dzieckiem — odezwał się — szanuję wolę mamy, ale nie mogę wyrzec się swojej, tam gdzie idzie o szczęście moje i o honor...
Ja — nie pojadę — dodał, kłaniając się — bom dał słowo nieszczęśliwej kobiecie i tego słowa dotrzymam.
Usłyszawszy te wyrazy, doznawszy oporu, którego od dziecka nie mogła się spodziewać, marszałkowa