Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzej czy później. Nie taił przed sobą, że ta walka z matką, którą kochał, której nawykł być posłusznym, straszną dlań była i bolesną. Ale obraz cudnie pięknej Seweryny, uczucie, z jakiem mu się tego wieczora rzuciła na szyję... słowo jej dane — zmuszało do tego kroku.
Na twarzy matki długie milczenie syna odmalowało się obawą.
— Jestże w tem co prawdy, co mówią ludzie? — zapytała...
— Kochana mamo — drżącym głosem począł Bernard, nie śmiejąc na nią podnieść oczów — nie chcę kłamać i nie mogę, przed ludźmi fałszembym się zasłonił może, przed tobą — nie umiem. Ja tę kobietę kocham — to kobieta nieszczęśliwa, najnieszczęśliwsza... ten człowiek jest tyranem.
Marszałkowa krzyknęła, załamała ręce i tupiąc nogą, zawołała.
— Śmiesz mi to wyznać! Bernardzie! Śmiesz mi powiedzieć — mnie! że kochasz żonę cudzą, kobietę zamężną!!! O Boże! a w cóż się obróciło całe wychowanie moje — na progu życia... ty... moje dziecko!!!
I oczy sobie zakryła.
— Niech się mama uspokoi — rzekł Bernard — od tej chwili, jak ją pokochałem, nie pomyślałem nigdy o zdradzie... Ten węzeł, co ją łączy z Fanteckim, pęknąć musi... ona się rozwiedzie..
Marszałkowa wybuchnęła.
— Ona się rozwiedzie! a ty myślisz, że ja — póki żyję, pozwolę ci się ożenić z tą awanturnicą, która będąc żoną drugiego, mogła ciebie młodego obałamucić, obłąkać i uczynić występnym?
Mylisz się Bernardzie! Dla twojego szczęścia a dla czci domu, nie pozwolę na to...
Zakazuję ci nogą stąpić na próg tego domu, widzieć ją, myśleć o tem...
Jutro wyjedziesz w drogę — niedalej jak jutro, wybierzesz się do Paryża... nie zaszkodzi ci nauka...