Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jeszcze czas — dodał — zastanów się, proszę.
— Nie potrzebuję nauk — odparła kobieta dumnie; — te dwa lata nauczyły mnie dosyć... na całe życie. Postanowienie moje jest nieodwołalne... rozwód — tak...
Blada twarz męża zbladła mocniej jeszcze, drgnął westchnął i kilka kroków wtył odstąpiwszy, siadł na krześle u stolika, podparłszy się na ręku.
— W tem wszystkiem — począł po chwili, przyszedłszy do siebie — jest coś więcej, niż wstręt do mnie, jest zapewne przywiązanie do kogo innego. Domyślam się, że Bernard Zniński, któremu delikatnie odmówiłem wstępu do mojego domu...
Kobieta zwróciła twarz zaczerwienioną.
— Nie potrzebuję się tłumaczyć — rzekła.
— Ale ja czuję się w obowiązku przestrzedz... Bernard nie jest jeszcze zupełnym panem swej woli, matkę ma surową i pobożną... Ona mu nie pozwoli na ożenienie, a wątpię, by duma pani zgodziła się na inne stosunki... To młokos...
Nie chcąc słuchać, pani Seweryna ruszyła się z miejsca poważnym krokiem, dumnym wzrokiem zmierzyła męża i poszła ku drzwiom na prawo, silnie je zatrzaskując za sobą. W drugich drzwiach, które słychać było otwierające się po chwili, zakręcono kluczem... cisza zaległa pokoje.
Gospodarz, jak wryty, pozostał długo w krześle — myślał... Widać było, że nie wiedział co począć z sobą. Wstał, jak upojony, w pierwszej chwili zmuszony o stół się oprzeć, bo mu się nogi zachwiały, potarł ręką po czole, strząsnął się, otarł prędko łzy, które mu nabiegły do oczów, i skierował się machinalnie ku werandzie...
Tu, popatrzywszy chwilę w ogród, przymknął drzwi, przeszedł się po pokoju i kilka razy chwytając za klamkę, aby wyjść, powracał znowu. Siadł na dawnem miejscu, pasował się z sobą — do-