Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nic nie jesz?
Kiwnęła tylko głową w milczeniu.
Panna Salomea, rezydentka i ochmistrzyni, pochyliła się ku swej pani.
— Czy nie głowa panią boli? — spytała.
Potrząsnęsła głową na znak że nie i nie dała odpowiedzi.
Pieczyste spotkał los dwóch pierwszych potraw. Gospodarz jadł, choć widać było, że mu się wcale jeść nie chciało, machinalnie do zbytku, łapczywie i nieuważnie. Potem coprędzej porzucił serwetę, nóż i widelec, jak gdyby chciał skończyć raz wieczerzę już dla niego zadługą.
Wstali od stołu wszyscy, pani siedziała zamyślona, a posłyszawszy odsuwanie krzeseł, zerwała się potem szybko i wybiegła do salonu. Panna Salomea równie pośpiesznie wymknęła się drugiemi drzwiami, gospodarz w progu kilka jeszcze słów pomówił z leśniczym i dawszy mu dobranoc, powolnym krokiem wszedł za żoną.
Ta stała twarzą zwrócona ku ciemnym oknom werandy, w postaci teatralnej, z rękami na piersiach założonemi. Usta jej zacięte, brew zmarszczona zdradzały, że jeszcze w niej kipiało wszystko.
Obróciła się do wchodzącego męża z wyrazem wzgardy i tonem nakazującym rzekła:
— Proszę jutro o konie do Żytomierza, jeśli pan nie chcesz, abym poszła piechotą.
— A ja proszę cię, kochana Sewerynko, nim stanowczy krok przedsięweźmiesz — odparł zimno mąż — zastanów się dobrze. Gwałtem nikt cię nie zatrzymuje. Jakkolwiek cię kocham, miłości mojej narzucać ci nie będę. Nie na różach spędziłem i ja te dwa lata pożycia naszego, alem miał do dziś dnia nadzieję, że lepiej może poznasz i ocenisz, że się pogodzisz z losem, nie tak nieznośnym, jak ci rozdrażniona wystawia imaginacya.