Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

boru, rób co chcesz, zajmij się czem ci się podoba. Nie mamy dzieci — nie dał ich Bóg, są sieroty — masz książki, fortepian, ogród, co chcesz!
— Tak, wszystko, oprócz swobody i życia — rozśmiała się Seweryna — oprócz ludzi, towarzystwa, oprócz serca, coby mnie rozumiało, oprócz... miłości!...
Zatrzymała się, mężczyzna patrzył na ziemię zadumany.
— Miłości! — powtórzył — niestety! tej wymarzonej, jakiej tyś pragnęła, ja ci dać nie mogę... tej gorączkowej, co pali, zabija... ja do niej nie jestem zdolny, ale kocham cię, jak dziecię moje, jak żonę, jak towarzyszkę, jak mój jedyny skarb na ziemi.
Szydersko poczęła się śmiać piękna Seweryna.
— Ktoby nas słyszał — rzekła — pomyślałby istotnie, żeś pan aniołem, a ja potępioną, szaloną... niewdzięczną. Ale dość słów — dosyć — męczyłam się dwa lata, dusiłam się tą waszą miłością obrzydłą mi i tem powietrzem więziennem — dziś umrę, lub będę swobodną. Dość tego!...
— Sewerynko moja, przerażasz mnie! — zawołał mąż. — Ochłoń, pomiarkuj się... Ja mam najpierwszy litość nad tobą. Dobrze — chcesz swobody, oddam ci ją — cóż poczniesz?
— O los mój proszę być spokojnym — odparła żywo — los mój chcę, by był moim losem — opiekunów ja nie potrzebuję. Dosyć mi było tego jednego, co mnie głupią gwałtem pchnął w wasze objęcia, w objęcia człowieka bez czucia, bez serca... kata z uśmiechem na ustach.
Usłyszawszy to imię — kata — mężczyzna podniósł głowę i wlepił oczy w kobietę z gniewu drżącą, miotającą się i nieprzytomną; usta jego poruszyły się, chciał coś odpowiedzieć, gdy kroki słyszeć się dały i wyrostek w szarej liberyi, z serwetą na