Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale, Bóg widzi, po zaręczynach z panem Soleckim, choć rozwodu jeszcze nie ma Solecki.
— Solecki! marszcząc się dodał Fantecki ten — pisarzyna...
— A no — ten sam milionowy ex-pisarzyna...
Dobrali się — Bóg widzi. Na rozwód się waćpan pisz — jeśli go potrzebować będą, ale mnie się coś widzi, że oboje na protestantyzm przejdą, aby się bez niego obeszli. Co dla takich ludzi wiara znaczy? Wytłomaczą sobie, że gdzie krzyż, tam wszystko jedno...
— A Marszałkowicz? spytał Fantecki.
— Ocalał biedny chłopiec...
Zamilkli. Proboszcz niemal gwałtem wyciągnął gospodarza do jadalni po raz pierwszy. Był daleko więcej pogrążonym niż zwykle, lecz go pan Karol, panna Salomea i gość zmusili niejako do rozmowy, a korzystając z tego leśniczy, starał się zająć gospodarstwem, tak aby do dawnego osamotnienia i obojęttności nie dać powrócić.
On i panna Salomea, wcześnie pomyśleli o tem, aby z domu wszelkie pamiątki mogące Sewerynę przypominać usunąć. Przepyszny jej portret malowany w stroju ślubnym przez Simmlera, wyniesiono do oficyny i złożono na strychu: robotki, fraszki, najmniejszy strzępek postarała się rezydentka wrzucić do składu. Bojaźliwie rozglądając się po domu Fantecki nie spostrzegłszy nic, oddychał wolniej.
Następnych dni leśniczy koniecznie wymógł na nim, aby pojechał do lasu, znalazło się wiele do rozporządzenia w gospodarstwie, praca powoli przywołała go do życia.
Tak upłynęło trzy miesiące. Było to w styczniu. Fantecki powrócił był z drugiego folwarku, gdy przed ganek zatoczyły się sanki i proboszcz wysiadł otulony prostym kożuchem, który tylko dla oczu ludzkich obłożony był wilczurą.
— Ale mróz! zawołał zacierając ręce — Bóg widzi — jeszcze takiego nie było...