Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.


Od wyjazdu pani Fanteckiej w domu jej męża pustka była i cisza. On sam wcale się na świat nie pokazywał, nie widział go nikt, zaledwie własna służba i na krótko. W kilku wyrazach dawał rozkazy niezbędne i zamknięty w swoim pokoju, siedział, przechadzał się, czytać probował, chodził osłupiały.
Lecz mężnie znosił ten cios, sobie część winy przypisując. Nieszczęście było nieodwołane, spełnione, sromotne, gorzki ten kielich wypić musiał do dna: i pił go w ciszy, nie jęcząc, nie okazując co cierpiał. Gospodarstwo było nieco zaniedbane, ludzie korzystali z tego bezkrólewia. Jeden pan Karol leśniczy zarazem i pół rządcy, nie odbierając rozkazów starał się je odgadnąć i zastąpić biednego pana. Panna Salomea troskliwie przychodziła się często dowiadywać pod drzwi gabinetu, czy panu nie było czego potrzeba — ale ją grzecznem zbywał podziękowaniem. Jadał w swoim pokoim, ludzie mu ciężyli.
Ten stan trwał dni kilkanaście.
Jeden ksiądz proboszcz miejscowy, człek napozór prosty, lecz wielkiego serca i doświadczenia dopuszczonym bywał do Fanteckiego. Z nim czasem przesiedzieli godzinę, milcząc albo rzadkiemi, cicho rozmawiając głosami. Przez proboszcza z Żytomierza miewał wiadomości Fantecki.
Los tej kobiety, która mu się za jego miłość wywdzięczyła tak okrutną i nielitościwą wzgardą, ob-