Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się że na miłość i serce rachować nie było można. Szczęśliwy kto takiej chwili nie miał do przeżycia, kto zwolna ostygał i oswajał się z rzeczywistością, nie tracąc wiary całej zarazem — wiary w człowieka, w siebie, w świat, w przyszłość całą.
Na Bernardzie zrobiło to wrażenie zabójcze... chodził nieprzytomny noc całą. Prozorowicz podsłuchiwał, w pantoflach podchodząc podedrzwi, i nie mało się trapił nim... ale słowa z niego dobyć nie było podobna.
Zdala widział Soleckiego przez cały niemal dzień siedzącego z Seweryną, która wcale się już nie drożyła z dowodami przyjaźni i poufałości... Bernard spostrzegł ją znowu kładnącą mu rękę na ramieniu, gładzącą go po głowie, rozmawiającą wesoło, a Piusa w tryumfującej postawie szczęśliwego zdobywcy, nadskakującego swej pani.
Zrodziło to w nim niesmak do niewypowiedzenia. Miłość jego młodzieńcza wzdrygała się na takie świętokradztwo. Starał się wytłomaczyć Sewerynę, aby dla niej zachować dawne uczucia i czuł, że to było niepodobieństwem.
Szło mu już teraz o uwolnienie się i zerwanie. Przypuszczał w niej lekkomyślność, ale i ta całe znaczenie, całą wagę jej miłości zabijała. Nie uwalniało go to, wedle jego pojęcia, od zaciągnionych obowiązków — lecz budziło pragnienie odzyskania swobody...
Ze ściśniętem sercem czekał dnia następującego. Układał w jaki sposób najdelikatniej może zerwać ten stosunek, szanując w kobiecie ideał, którego była wyobrazicielką mimo wiedzy.
Tymczasem pani Fantecka ze swej strony myślała i pracowała nad tem, jak nie przyprawiając o rozpacz Bernarda (wyobrażała sobie bowiem że rozpaczać po niej musi) — grzecznie i łagodnie się go pozbyć. — Zdawało się jej to trudnem, bo nie miała żadnego powodu do porzucenia go, sama mu się niemal w przód narzuciwszy.