Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszyscy byli tego przekonania iż panicz powinien już i pozostanie z niemi. Strzelec miał ostęp opatrzny, w stajni kuto wierzchowca, mnóstwo nowin gospodarskich przynoszono mu do ucha...
Na śniadanie zebrali się wszyscy. Anzelmka była w złotym humorze, obiegła już ogród liśćmi zasypany, oranżerye, altany — wiedziała jakie zaszły zmiany... mnóstwem nowin ciekawych dzieliła się z ciocią Turską...
Dzień ten jak błyskawica przeleciał, a że wieczór był piękny, chorążyna kazała dzieciom towarzyszyć sobie na przechadzkę... Bernard pod wpływem wrażeń domowych, prawie o swojej biedzie zapomniał. Pod wieczór tylko podrażnił go Burdakiewicz, do którego zaszedł na chwilę. Z niezręcznością starego zasłużonego pedagoga, wyprowadził na stół całą historyę Fanteckiej i bez ogródki odmalował Bernardowi ją, tak jak w jego oczach odmalowaną być zasługiwała. Obrazowych ciemnych barw nie brakło. Bernard zaprzeczał, bronił, lecz niezbłagany stary argumentował z tak niezwalczoną logiką iż ona w końcu jakimś ostrzem utkwiła w młodzieńcu. Uderzyło go to, że Burdakiewicz dowiódł mu iż miłość taka, była najcyniczniejszym egoizmem, poświęcającym wszystko sobie — i to, że miłość ta była fantazyą głowy nie serca, lub szałem temperamentu.
— Na Boga! krzyczał ręce rozstawiając garbaty, co mi pan będziesz mówił że to miłość... Jaka mi to miłość, co się poświęcić nie umie a sobie na ofiarę ściele trupy pod nogi? A to mi piękna miłość! Któż się wam kochać bronił jak Petrarce i Laurze, jak Abeliardowi i Heloizie? Ani Fantecki ani pani marszałkowa nie stawiliby przeszkód takiej kryształowej miłości jak łza czystej, ale tu było co innego. Jejmość się chciała od surowego męża uwolnić i waćpana za narzędzie użyła — jak Bóg Bogiem!!
Bernard się trochę pogniewawszy wyszedł, lecz bezwzględne potępienie profesora ślady po sobie zo-