Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żyli towarzystwo. Bernard nawet potrafił się rozchmurzyć. Chwilami sądzić było można, że smutne dni przeszły jak sen bezpowrotnie i że dawne domowe szczęście wróciło. Chłopak był szczerze wdzięczen chorążynie i Anzelmie, iż ich przytomność nieprzyjemnej zapobiegła rozmowie. W ciągu herbaty, jak gdyby nic nie zaszło, pani Znińska napomknęła synowi, ażeby obejrzał swoje mieszkanie, wspomniała coś o koniu, zdawała się rachować na dłuższy pobyt...
Słowem Bernard odetchnął... Wieczoru tego żadne nieostrożne nie zmąciło słówko, wedle zwyczaju dał dobranoc matce — i poszedł do dawnego mieszkania...
Te ciche pokoiki, które przez lat tyle zajmował, na wchodzącym przejmujące zrobiły wrażenie — po ścianach ich czepiały się wspomnienia młodości... ale z ostatnich czasów, przewalczone te dni które namiętność ozłociła i zatruła wstały jak ciernie, przywodząc mu na pamięć całe dzieje tej miłości nieszczęśliwej, upajającej — która się poczęła bez wiedzy jego niemal, rozwinęła mimo woli, doszła do wybuchu koniecznością nie pohamowaną.
Bernard siadł na krześle i oczyma przebiegając pokoje — począł przypominać całą historyę Seweryny i swoją. Pierwszy raz spotkał ją na drodze i uderzony był blaskiem jej piękności. Wychowany bogobojnie i skromnie ani przypuszczał nawet, ażeby okiem i sercem mógł kiedy sięgnąć po owoc zakazany. Państwo Fanteccy przyjechali do Stadnicy... nieśmiałe chłopię przypatrywało się bóstwu z daleka i z trwogą...
Potem pojechał z rozkazu matki odwiedzić sąsiada. Tego dnia nie było go w domu, przyjęła chłopaka nieśmiałego piękna pani, bawiąc się jego młodością i bojaźliwością jak kotka z myszką. Rzucała mu wejrzenia i słowa, igrała sobie ze złotowłosym młodzieniaszkiem bezmyślnie...
Bernardowi żadna myśl zła nie przyszła, ale był niespokojnym. Potem nie widział jej długo, a tym czasem małżeństwo poczęło z sobą być coraz chłodniej,