Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to panu tak gorąco? ironicznie spytała Fantecka.
— A! gorąco! gorąco! rzekł niespokojnie się rzucając Solecki i namyśliwszy się, raz jeszcze wyciągnął dłoń po rękę pięknej pani.
Tym razem podała mu ją z uśmiechem, pan Pius usta do niej przyłożył, ale skutkiem wzruszenia wielkiego, frazesu podyktowanego przez Burgrabiego — zapomniał.
— A! ta rączka — krzyknął przytrzymując — ta rączka...
Fantecka się uśmiechnęła.
— E! do stu... gdyby ta rączka moją być mogła...
Ledwie to wymówił Seweryna mu ją wyrwała i spojrzała groźnie.
Solecki struchlał.
— Cóż to ma znaczyć? spytała.
— Co? — no — to już nie będę w bawełnę obwijał — krzyknął zrozpaczony Pius — gdybyś pani mnie chciała uczynić szczęśliwym, jabym — jabym... u nóg się jej położył... abyś mnie deptała!!
— Pan się mi oświadczasz? podchwyciła Seweryna.
— Tak jest — jak Boga mego kocham — najformalniej..
Chwila niepewności i milczenia nastąpiła, ale twarz Fanteckiej nie zbyt była surową, zamyśloną tylko.
— Czy pan wiesz na co się narażasz?
— Pani — choćby przyszło pół majątku stracić i strzelać się (wymówił to dobitniej, strzylać), mnie to wszystko jedno, gotów jestem na wszelkie ofiary bo mnie pani oto poprostu — oczarowała.
— Nie cofasz się więc pan? powtórzyła Fantecka.
— Przed nikim, nigdy — jak Boga mego kocham...
Seweryna z wielką uroczystością i powagą podała mu rękę. Pius ukląkł na jedno kolano, a że mu pilno było zaassekurować się od ewentualnej zmiany,