Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pierścionek na podoręczu, abyś zaraz go jej oddał — to tak jak połowa ślubu...
Uśmiechnął się Solecki pokazując ręce swoje pełne pierścieni.
— Na tych nie zbywa — rzekł — będzie miała do wyboru...
W ten sposób przygotowany, z bijącem sercem, powtarzając sobie lekcyę Burgrabiego, poszedł pan Pius na wieczór do dworku pani Rumińskiej.
Gospodynię te zaloty, o których już naturalnie w miasteczku mówiono, niecierpliwiły i niepokoiły, rada by była ażeby się to skończyło. Nie od tego była może i pani Fantecka, która codzień prawie rozpoczynała rozmowę o swoim „aniele“, wzdychała do niego przed Balbiną, a w chwilę potem śmiała się i bawiła z Soleckim, wyzywając go oczyma w najlepsze! Jak to się u niej razem z sobą godzić mogło, ta tęsknota sentymentalna za złotowłosym i to bałamuctwo z ex-pisarzem — wytłomaczyć trudno. Ostatniego wieczoru, gdy pani Balbinie zaczęła znów mówić o Bernardzie i unosić się nad nim, wdowie wyrwały się słowa:
— Jeśli go tak kochasz, toćbyś nie powinna durzyć tego Soleckiego, bo jednego z nich wybrać trzeba.
— Moja droga, tęsknie wzdychając zawołała Fantecka — jak ty w moje położenie wejść nie chcesz? Ja jestem tak nieszczęśliwa! tak nieszczęśliwa! Bernardek jakiem się przekonała teraz, nie jest panem swojej woli — mamże jego i siebie uczynić nieszczęśliwą? Wolę spełnić ofiarę a jego oswobodzić, pokój przywrócić rodzinie — pójdę za Soleckiego, choć go nie kocham... cóż robić! To nasze przeznaczenie.
— W takim razie lepiej powrócić i żyć z poczciwym Fanteckim.
— Z tym tyranem? gwałtownie przerwała Seweryna a za nic w świecie! Jak ty możesz nie widzieć tego, że Soleckiemu ja będę rozkazywała, gdy ten ohydny Fantecki trzymał mnie jak niewolnicę na uwięzi.