Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na pozór stosunki nie tylko go szczęśliwszym nie uczyniły, ale zdawały się osłabiać uczucia Seweryny dla niego.
Wydawało mu się to niezrozumiałem. Zamiast pocieszać go, gderano nań, iż doszedłszy tego szczytu szczęścia, że mu co pięć minut rękę jej wolno było całować — mógł jeszcze więcej pragnąć i nie leżeć u stóp bóstwa...
Seweryna wymawiała mu wszystko, co dlań cierpiała, nieustannie...
Krótkie te chwile, które przebywali z sobą, zatrute były nieustannemi wyrzutami. Teraz jeszcze łączyła się do tego zazdrość.
Napróżno pani Balbina pośrednictwem swojem usiłowała ich pojednać i zbliżyć oboje. Bernard był smutny. Seweryna zarzucała mu jego smutek; jeśli nazbyt był natarczywy, odpychała jako natręta... jeśli się usunął, nazywała go obojętnym.
Godzina ta w dniu której miał wyznaczoną, męczyła Sewerynę; nie zaspokajała go; biegł do domu o każdem spotkaniu w listach pisać komentarze, a tych często nie czytano nawet. Leżały na stoliku nie rozpieczętowane, jeśli ich pani Rumińska nie otworzyła — bo ona się niemi zajmowała wielce.
Tego dnia, z powodu bukietu, zły humor obojga i nieporozumienia doszły do tego stopnia, że się pożegnali bardzo zimno. Fantecka pobiegła do swojego pokoju i rzuciła się na kanapkę zmęczona.
Weszła Balbina.
— A! jak on mnie nudzi! — zawołała Seweryna.
— Ale moja droga, jak ty jego męczysz?
— Ja go męczę? ty bierzesz jego stronę? a to doskonałe!
Dwie serdeczne przyjaciółki sprzeczać się zaczęły — i do obiadu rozprawiały o miłości, której jedna drugą uczyła. Szczęściem podano do stołu, wbiegła Julka i zaczęto mówić o czem innem.
Bernard znękany i smutny, zamiast wedle zwyczaju pójść list pisać do tylko co widzianego bóstwa —