Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widziałem — rzekł Pius, zrazu chcąc udać obojętnego, lecz nie potrafił i zmieniając usposobienie a raczej wybuchając mimowoli — krzyknął:
— Niech ją czarci porwą! co piękna to piękna.
— Widzisz — dołożył burgrabia...
— Co prawda to prawda! wtórował Solecki... kobieta, jakby z obrazu — jak Boga mego kocham, że coś takiego niewidziałem jak żyję...
Uśmiechnął się Prozorowicz.
— Przyznaj się panie Piusie — ten bukiet to nie dla marszałkowej, ale bodaj czy nie dla niej.
Zarumienił się Solecki i zaczął śmiać mocno...
— Co tam! co tam!
— No słuchajże, szepnął stary — nie myśl o tem, żebyś ją zbałamucił! Prawda, narobiłoby to dyablego hałasu w całej gubernii; wysokobyś się postawił jako chwat... no — ale — niewypada.
Pius się dumnie uśmiechał.
— Tobie z twemi miljonikami i młodością; chłopak jesteś ładny, wszystko to możliwe... ho! ho! I umiesz się podobać — ale — daj pokój! daj pokój!
Pogroził mu na nosie. Solecki rósł z dumy i pociechy, że się na jego wartości poznano.
Jeszcze mówili, gdy żydek nadbiegł z szarfą i śpilkami; zaczęto bukiet opinać. Solecki się zapomniał i bilet swój wizytowy dodawszy do bukietu, kazał go odnieść do dworku pani Rumińskiej, dla pani Fanteckiej. Wydał się więc z sekretu, a Prozorowicz Panu Bogu podziękował, że się tak wszystko cudownie szykowało.
Było już około południa, gdy żydek popędził z temi kwiatami, właśnie w progu spotykając się z wchodzącym do dworku Bernardem... Nim go wpuszczono, bukiet poszedł przodem, biedny Zniński zobaczywszy go i posłyszawszy dla kogo był przeznaczony osłupiał, zczerwieniał się, zmieszał...
Pani Seweryna, której razem oddano kwiaty i oznajmiono o przybyciu anioła, trochę się też zakło-