Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Seweryny w pokoju nie było — nieodstępny tylko Grzybowicz bawił się z małą Julka na boku.
— Nagotuj się pan, szepnęła wdowa — na słońce które tu wkrótce w saloniku zabłyśnie, będziesz miał honor widzieć u mnie panią Fanteckę... ale to owoc zakazany... bo już ją sobie Bernaś Zniński odkochał. Proszę do niej słodkich oczek nie robić.
Pius się uśmiechnął, ciekawy był okrutnie — zaczął mówić żywo o czem innem, oka jednak ze drzwi nie spuszczał. Pani Seweryna jakkolwiek rozkochana w swoim aniele, w czasie gdy go pod ręką nie miała chętnie przyjmowała hołdy prostych śmiertelników, lubiła kadzidło i wychodziła da saloniku zawsze strojna bardzo i wymuszonego teatralnego wdzięku pełna.
Pius czekał z natężoną ciekawością.
Gosposia potrzebując wyjść na chwilę zostawiła go z Grzybowiczem i Julką, a sama wbiegła do bocznego pokoju do Seweryny.
— Wiesz, serce, zawołała — kto mnie dziś zaszczycił swą bytnością, nie ręczę czy nie przez ciekawość aby ciebie oglądać — oto nasz Krezus Wołyński, bogacz... pan Pius Solecki. Ba! Za tego wyjść której się uda będzie szczęśliwą. Chłopak nie brzydki, prosty, głupiuchny, da sobą pokierować, familji nie ma (a to także wielka rzecz!) i — milijony! To dopiero Eldorado!
Pobiegła to powiedziawszy — a pani Seweryna, która już miała wychodzić do salonu, wróciła czegoś do zwierciadła jeszcze — spojrzała w nie, czemś ciemnem oczy do koła potarła dla nadania im blasku, poprawiła włosy, narzutkę.... i dopiero uznawszy się w całym majestacie wdzięku — powoli wysunęła się do salonu, poważna, smutna — istotnie zachwycająca...
Pan Pius, który dotąd najwięcej widywał Ekonomówien różowych na grubych nogach fundamental-