Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Klin klinem.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Burgrabia choć miljonowego dziś pana, traktował zawsze jak niegdyś pisarza prowentowego poufale.
— Co się tyczy procesu waszego z żydem, rzekł, i P.... i ja dopilnujemy... bądźcie o to spokojni, ale, powiedźcie no mi, panie Piusie — hm? Pan Bóg fortunę dał, liczko niczego, twarzyczka też, w głowie nie źle, co waść z tem wszystkiem robić myślisz? Cóż? tak na perebendiowaniu życie strawić? hę?
— Jakto? zapytał Pius czerwieniąc się.
— Toż waćpanu lat albo trzydzieści, lub z okładem? hm?
— A no? i co z tego?
— Nie myślisz się żenić? Tożbyś z taką fortuną mógł przecie znaleść żonkę niczego... i stosunki w świecie zawiązać, gdy teraz sam jesteś jak palec...
— Albo mi to źle, ruszając ramionami! rzekł Pius. Gdyby mi się która bardzo podobała... a no...
Prozorowicz głową pokiwał. Znał próżność człowieka. Pochodził po pokoju i odwrócił się niby obojętnie.
— Jedna była na całą gubernię piękna co się zowie kobieta... nieszczęśliwa z mężem... którąś waćpan nieuśpieszył mu odmówić... i nasz marszałkowicz ją zacapi...
— Kto? Fantecka! zawołał Pius — a słyszałem! awantura! awantura! — lecz czy istotnie tak była piękna?
Waćpan nie wierzysz? zawołał Burgrabia udając uniesienie — ha! malarze z Włoch przyjeżdżali ją konterfechtować! Mówią, że w Europie drugiej takiej nie ma. Fantecki nie wart jej był. Taka żona to się takiemu jak wy miljonowemu należała. Dopierobyś dom otworzywszy całej gubernji zaimponował.
Pius słuchał — w istocie trafiło mu to do przekonania, milczał. Prozorowicz mówił dalej.