Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 92 —

dziaduniu Bartłomieju, i za tę jego fantazyą płacimy po dziś dzień naszém ubóstwem. To mnie jedno pociesza, dodał Wiktor, że drugi dziadunio Albert odrobił nam fortunę wielką, i schował ją tak ślicznie, że się nam lada dzień cała, nietknięta do rąk dostanie.
Fiszer spojrzał zdumiony.
— Jakto? rzekł, jeszcze marzycie o tym skarbie?
— Przynajmniéj ja — odpowiedział pułkownik; nie mam co robić, poświęciłem się więc poszukiwaniu.
Fiszer z lekka ruszył ramionami. — Słyszałem i ja o tém od dziecka, dodał, ale to fikcya jak się zdaje... skarb tak znaczny o jakim była mowa... nie takby łatwo mógł być ukryty, a podobno i poszukiwania czyniono.
— Wszystko to prawda, śmiejąc się, rzekł Hiszpan, ale ja go jednak znajdę, choćby nie było...
Po tym epizodzie zasiedli do kawy, którą z trochą próżności podano w salonie weneckim... Fiszer ze swego zdziwienia piérwszego wyszedł powoli, pochwycony drugiém niemniéj silném wrażeniem, pięknością i urokiem panny Klary. Byłto jeden z tych nieszczęsnych kobiéciarzy, tak dobrze w naszym języku nazwanych, którzy nie kochali nigdy, ale mają ochotę całe życie śmiertelnie się zakochać i marzą ciągle o miłości na widok pięknych twarzyczek. Widywał on zdaleka nieraz pannę Klarę, oce-