Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 93 —

niał jéj piękność, nigdy mu się jednak tak zachwycającą jak dziś nie wydała. Nawykły do tych piękności pospolitych, których cały blask stanowi wegetacya bujna, świéżość i rozkwitnięcie cielesne, piérwszy raz widział niewiastę w całém znaczeniu tego wyrazu, duszą i ciałem uroczą. Nie mógł się oprzéć nadzwyczajnemu wrażeniu jakie czyniła na nim.
Widać to było z zakłopotanéj a razem przymilonéj postawy, z zalotności jaką przybrał w mowie i ruchach która go czyniła dosyć śmiesznym, prawdę rzekłszy.
Nie powiemy że się zakochał od piérwszego wejrzenia — ale że oszalał to pewna; było to jakieś nieokreślone uczucie uwielbienia, namiętności, obałamucenia...
Klara była wesołą, swobodną i choć jéj wcale nie szło o podobanie się p. Fiszerowi, chciała go pozyskać dla ojca, którego byt w części znacznéj od tego nieszczęsnego chlebodawcy zależał. Wiktor jak zawsze rozweselał towarzystwo, Jakub tylko był zamyślony i milczący.
Trwały te odwiédziny dosyć długo, przeciągnęły się nad wszelką rachubę i wywołały osobliwszy objaw w Fiszerze — zaproszenie całéj rodziny na podwieczorek do jego domu. Postanowił wystąpić!
Po wyjściu jego pułkownik chodził długo po sali, niezwyczajnie zamyślony. Dziś, rzekł do Kla-