Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 91 —

pułkownik który wszystkie swe ordery ponapinał do surduta, umyślnie dla imponowania trochę pryncypałowi Jakuba i w całym blasku piękności i naturalnego wdzięku, jaśniejąca młodością panna Klara... Fiszerowi zabrakło głosu w ustach, zdało mu się że chodzić zapomniał, że go cóś spętało... zmieszał się zupełnie. Niewiedzieć dlaczego radby był znajdować się gdziekolwiek bądź, byle nie tu.




Postawa szanownego pryncypała nikogo silniéj uderzyć nie mogła nad pana Jakuba, który od lat wielu codziennie z nim obcując, nigdy go tak skłopotanym i w tak zmniejszonym formacie nie widział. Nie uszło to jego uwagi...
Pułkownik przypatrywał się milcząco.
Od progu Fiszer okazał zachwycenie swe wspaniałością, o któréj jak mówił, nie miał nawet wyobrażenia. Nieumiejąc inaczéj pochwalić, powtarzał nieustannie: — Co téżto kosztować musiało... Jakie to piéniądze w to włożono!
Ten charakterystyczny frazes byłby na usta Klary i stryjaszka uśmiéch wywołał, gdyby się, spojrzawszy na siebie, nie powstrzymali.
— Szanowny panie, odparł pułkownik na ten wykrzyknik powtarzający się kilkakrotnie, my na nieszczęście najlepiéj wiemy jakie w to piéniądze włożono, bo mamy w spadku rachunki po ś. p. pra-