Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 85 —

Fiszer który wierzył w zdanie bankiera, spojrzał nań tylko.
— Sądzicie? ba! ale kto mi jego sumienność zastąpi, dyskrecyą, takt...
— A! dziwne bo przymioty odkryliście w tym biedaku... zawołał Wudtke... czy nie kochacie się czasem w jego córce?
— Ja! ale cóż znowu! dajcież mi pokój, bronił się Fiszer.
— Nie dziwiłbym się, rzekł bankier... panna co się zowie piękna, pełna talentów jak słyszę... słowem ma to być cóś idealnego... a wyście nawet może nie ciekawi byli ją poznać...
— Widywałem tylko zdaleka... odparł kupiec.
— O! zchodzisz widzę z pola! starzejesz... śmiejąc się zawołał Wudtke... to nie do wiary... Wszakci to ma być cóś zachwycającego. Jakub u was w domu pracuje, macie zręczność wszelką zbliżenia się do nich... i — nie korzystacie...
Fiszer obrócił to w żart; przestali mówić ale Wudtke doskonale wiedział, znając człowieka, że go to musi zaciekawić... i skłonić do jakiegoś kroku. W tém się nie omylił jak i winnych dalszych rachubach swoich.
Trzeciego dnia po téj rozmowie, w biurze swém Fiszer rozmawiając z Jakubem nader uprzejmie, objawił mu chęć obejrzenia owéj sławnéj sali weneckiéj i kamienicy tak pięknéj, o któréj tyle pra-