Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 86 —

wiono dziwów, a któréj on prawie nie znał. Jakub ze zwykłą swą uprzejmością, zaprosił do siebie w niedzielę następną na poobiednią kawę. Byłoto wypadkiem, zważywszy że od lat wielu jak p. Jakub pracował w tym domu, Fiszer razu prawie u niego nie postał. Trafiało się że wywoływał go stojąc w bramie, ale do wnętrza nie zachodził. Zdziwiła ta grzeczność i ta ciekawość artystyczna nawet Klarę i Jakuba. Dziewczyna uśmiéchała się dziwnie z nagle zrodzonego gustu w człowieku, który go nigdy nie miał. Pułkownik bystrzejszy od nich, chociaż nic się domyśléć nie umiał i nie mógł, przyjął to z jakąś obawą... i podejrzliwością.
Pana Teofila już znowu w Gdańsku nie było, ojciec pośpieszył go do Berlina wyprawić.




Nie miał wcale we zwyczaju dla nikogo występować pan Jakub; jeśli mu się rzadki gość trafiał, przyjmował go jak Bóg dał, tém co było w domu chlebem powszednim.
W obyczajach niemieckich i ludzi kraju naszego co je sobie przyswoili, starodawna gościnność owych wieków w których ona była niemal religijnym jakimś obowiązkiem i tradycyą... wcale nie istnieje. Życie domowe jest zamknięte... obcy rzadko i wyjątkowo przystęp do niego mają. Ludzie nauczyli się spotykać i obcować z sobą w tych