Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —

który za domem większą część dnia przepędzał, padł jak na pastwę na starego Radgosza...
Był on od dawna w tym względzie rozczarowanym niedowiarkiem, ale to nic nie pomogło, musiał pułkownikowi opowiadać co pamiętał i spowiadać się przed nim ze wszystkiego co kiedykolwiek w tym przedmiocie słyszał. Jakub, choć go to już niecierpliwiło, zapozywany ciągle do nowych objaśnień i wskazówek, niechętnie ich udzielał. Pułkownik wszystko to i co gdziekolwiek bądź w mieście mógł połapać, zbiérał skrzętnie i notował. Oprócz ustnych wiadomostek dobrał się jeszcze do starych papiérów, regestrów, notatek i w okularach, z pomocą Radgosza ślepił, śledził, wnikał coraz głębiéj w życie dziadka Alberta.
W istocie nikt dotąd ani takiéj pracy, ani takiéj rozwagi, ani tak troskliwego badania nie poświęcił tajemniczéj figurze staruszka. Zaraz po jego śmierci poszukiwania szły gwałtownie, ograniczały się niemal przewróceniem bezmyślném domu, murów, posadzek i kryjówek, potém więcéj mówiono i domyślano się niżeli śledzono, naostatek tradycye, pogadanki, przypuszczenia zastąpiło porządniejsze tą zagadką zajęcie.
Stary żołniérz zmienił się jakby w sędziego śledczego i rozwinął talent niepospolity w logiczném poszukiwaniu zatartych już dowodów, że Albert skarbem rozporządzić i utracić go nie mógł.