Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 63 —

ustach, i z uśmiéchem na nich usypiał. Najsmutniejszego potrafił pokrzepić... Drugim dziwnym przymiotem pułkownika było, że niezmiernie dzieci lubił... nie wychodził nigdy w ulicę bez pierników i ciasteczek w kieszeni które osobliwie uboższéj dziatwie rozdawał... Zapoznawał się nadzwyczaj łatwo z niemi, przyjaźnił i umiał rozmówić prawie na migi, tak naturę dziecinną znał dobrze i w fizyognomii ich czytał żywo każdą myśl i uczucie. Niemniéj tkliwe uczucie dla płci pięknéj nosił w starém sercu swojém. Dla niego w istocie kobiéty były płcią piękną, w najbrzydszéj bowiem znalazł zawsze jakiś ślad wdzięku, cóś miłego, jakiś przymiot, urok dla innych oczów niewidzialny. Grzeczność jego dla nich była tak pełna rycerskiego szacunku jak niewyczerpaną... śmiał się z niego Radgosz że piérwszy raz z nim zwiédzając kościół Panny Maryi, gdy żebraczkę odartą spotkali we drzwiach, pułkownik dawszy jéj jałmużnę, nie chciał przed nią piérwszy wnijść do środka i zmusił staruszkę, aby poszła przodem. Malowało to w istocie dosyć dobrze p. pułkownika, który w kobiécie widział cóś wyższego, idealnego i poszanowania godnego, a z prawa tego nie czynił wyjątków.
Można sobie wyobrazić jakie przy tém usposobieniu do uwielbienia wrażenie na nim uczyniła piękna, utalentowana i dobra panna Klara. W piérwszych dniach nie mógł się uspokoić i nadziwić do-