Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 248 —

śmierć czy zamknięcie... złamany, na poły umarły, nie widząc już przed sobą nic tylko sędziów i pokutę... uczułem że ciebie jednę o przebaczenie prosić jestem obowiązany... Winien jestem, winien tak ciężko, splamiony tak niezmytém piętnem szału i zbrodni, iż nawet to serce twoje anielskie nie wiem czy mi potrafi odpuścić winy. Na nikogo ich nie składam, nikomu nie przypisuję — ja sam jestem sprawcą wszystkiego... a jeśli mnie osądzą za niegodnego życia... nie będą zasurowi. Zły użytek uczyniłem z niego, z serca mojego, z młodości... i to wówczas gdy Bóg dał mi wybranemu takie szczęście jakiém było... twe przywiązanie... serce twoje!!
„Jak z piekieł nie wracają potępieni, tak z téj przepaści w którą wpadłem oślepiony... nic mnie podźwignąć nie może. Zgubiony na wieki, chciałbym umrzéć unosząc z sobą twój obraz, pragnąłbym oblec go na ostatnią godzinę w szaty miłosierdzia... Przebacz mi... niegodnemu przebaczenia.
„Klaro, winienem, ale wśród szału tego, przysięgam ci że na jednę chwilę miłość moja dla ciebie nie ustała... Nie potrafię tego stanu duszy i serca wytłumaczyć — ta namiętność która mnie opanowała, ten czar który mi odjął przytomność, innemi jakiemiś posługiwał się władzami. Jak z upojenia, chwilami wychodziłem trzeźwy i płakałem wspominając ciebie, czując się już niegodnym, nawet my-